W pogoni za szczęściem

Data:
Artykuł zawiera spoilery!

Co to jest za film? Jest sobie człowiek – Chris Gardner, w czasach szkolnych zwany 10 galonową głową ze względu na bystrość swojego umysłu. Zakłada rodzinę, a później biznes. Oba kroki okazują się niezbyt fortunne. Konieczność utrzymania gospodarstwa domowego oraz brak wystarczających środków, zmuszją go do rezygnacji ze studiów i podjęcia wybitnie niepewnej roboty. Podpisuje kontrakt na sprzedaż dużej ilości minirentgenów. Olbrzymie kłopoty ze zbyciem urządzeń sprawiają, że w istocie rodzinę utrzymuje Linda. Żeby związać koniec z końcem, żona 10 galonowej głowy pracuje na dwie zmiany jako niskowykwalifikowany pracownik. Chrisa co chwila niemiło zaskakują jakieś okrutne niesprawiedliwości losu: a to mandaty za złe parkowanie, a to Urząd Podatkowy domaga się zaległego podatku, a to gospodarz chce go wyrzucić za niepłacenie czynszu. Jego remedium na problemy jest rozgryzanie kostki Rubika i szukanie pracy, która może doprowadzić go do zostania maklerem giełdowym. Uściślijmy, że drogą do tego jest paromiesięczny bezpłatny staż. Okazuje się, że tolerancja i cierpliwość Lindy ma granice. Nie przetrzymuje ona sytuacji kryzysowej. W pewnym momencie nie jest w stanie pogodzić się z nieporadnością swojego męża, narastającymi problemami finansowymi jakie on generuje i zostawia chłopaków.

Może się wydawać, że Chris, w sposób przewrotny, zasługuje na swoje przezwisko ze szkolnych lat. Rzeczywiście, zdaje się on mieć 10 galonowe wodogłowie. Jednak wszystko to, co doprowadziło go do bankructwa udowadnia, jak wielkim jest marzycielem i stanowi jednocześnie zalążek pokonania przeciwności. Posiada on jeszcze jeden nieoceniony dar. Nie poddaje się, jest niesłychanie wytrwały i zdeterminowany. Bo to jemu w końcu udaje się ułożyć kostkę Rubika. Tylko sobie może zawdzięczać to, że zaczyna wreszcie sprzedawać niechciane minirentgeny. To on okazuje się najlepszy w grupie kandydatów do pracy na maklera. To on naprawia ostatnią maszynę i w cudowny sposób nie pozwala by była gwoździem do trumny lecz deską ratunku! Można się zastanawiać, czy źródłem tej siły jest syn. Co by było, gdyby miał tylko siebie? Większości wystarcza połowa jego problemów, by stoczyć się na dno.

Nie znam lepszego zobrazowania powiedzenia „Biednemu wiatr w oczy wieje”. Film dostarcza takich scen, że kiwamy z niedowierzaniem głową w jak wyrafinowany, okrutny i szyderczy sposób los może sprzysiąc się przeciwko jednemu biednemu człowiekowi. Jest w tym filmie kilkanaście scen, które mnie rozbrajają. Gdy Chisowi udaje się telefonicznie umówić z pierwszym klientem, i spieszy się zdążyć na spotkanie, a prowadzący szkolenie prosi go o odprowadzenie samochodu, albo gdy Chis gubi buta w pogoni za złodziejem wehikułu czasu i jest zmuszony wrócić tak na zajęcia, albo gdy obiecuje sobie, że dziś wróci bez minirengena, a wraca z dwoma albo, gdy szef korporacji prosi go o piątaka na taxi, co oznacza, że Chis będzie musiał szukać kolacji dla siebie i syna w śmietniku – te historie sprawiają, że wybucham nieokreślonym i niezbyt stosownym rodzajem współczującej wesołości. Za chwilę, gdy widzę obu chłopaków nocujących w dworcowym kiblu cały żal i smutek kumuluje się we mnie z potężną siłą, karcąc za wcześniejszą wesołość. Film wywołuje sporo emocji, nie ma co do tego wątpliwości.

Za to m.in. kochamy kino, że ma potężną moc, która sprawia, że zupełnie nieprawdopodobna historia staje się dla nas historią z naszego miasta, osiedla, domu. Ta magia sprawia, że przez pewien moment otwierają się przed nami wrota wszelkich możliwości, przeszkody kurczą się i znikają z pola widzenia, a w nas rośnie bohater. Oglądając „W pogoni za szczęściem” staram się oddalić myśl, jak nieprawdopodobną historię przedstawia i ilu osobom nie udaje się odwrócić losu, po znalezieniu się w tak olbrzymich tarapatach. Z łatwością i z przyjemnością oddaje się wierze w potęgę wytrwałości, niezłomności i marzeń.

Zwiastun: